Grubasy na pierwszy rzut oka mają często (podkreślam często, nie zawsze) gładką, różową skórę, która jest napięta jak obicie kanapy. Nieobce są im cellulit czy rozstępy, ale skórę mają jak rozkoszne kupidynki - naciągniętą, gładką i miłą. Sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy grubas postanowi się odchudzić. Nie mówię tu oczywiście o "wielorybach" z 5kg nadwagi. Piszę o jednostkach ekstremalnych, o prawdziwych Amficeliasach (takie bycze dinozaury) wyróżniających się w gronie osób obdarzonych ponadprzeciętną ilością tłuszczu. Rozciągana przez długi czas skóra nie skurczy się nagle przy utracie 50 (i więcej) kilogramów. Co ma zrobić gruby człowiek, by nie wyglądać jak pies shar pei? Moje rady są absolutnie subiektywne i niepoparte (albo i poparte, nie chciało mi się sprawdzać) naukowymi dowodami:
1. Jeśli będziemy chudnąć z szybkością jakiej nabiera mój kot, kiedy widzi otwartą puszkę żarcia, to nic nam nie pomoże, chyba że mozolne czekanie aż skóra się obkurczy albo operacja.
2. Warto uprawiać jakiś sport. Możecie mnie zrugać, ale tak naprawdę nie wiem czy ma on jakiś wpływ na skórę, jednakże na pewno działa na mięśnie, dzięki którym ciało nie jest tak sflaczałe.
3. Balsamowanie. Wtarłam już w siebie takie ilości tych tłustych, paskudnych mazideł, że powinnam coś wiedzieć na temat kremowania ciała. Wiem tyle - kremowanie gówno daje. A nie, przepraszam, daje spokój psychiczny, bo głowa myśli, że skóra podziękuje jej za codzienny trud wkładany w mozolne nawilżanie. Może duże ilości balsamów działają ujędrniająco przy niewielkich utratach wagi, ale nie można się spodziewać cudów przy kompresowaniu skóry z 3 metrów kwadratowych do 1,7. To jaką będziemy mieć skórę po odchudzaniu jest przede wszystkim kwestią genów i wieku. Wydaje mi się, że nawet bardziej genów, bo ktoś obdarzony grubą, solidną skórą nigdy nie jest rozlany, a "ubity" jak pewna moja dobra przyjaciółka. Ja należę niestety do tej gorszej, rozlanej kategorii. Mimo wszystko zachęcam do balsamowania, bo to nie zaszkodzi, a może jednak coś daje (musiałabym w ramach testów przez rok balsamować jedną nogę, a drugiej nie, by mieć solidne dowody). Z resztą przy balsamowaniu konieczny jest masaż skóry, a on jakieś właściwości terapeutyczne posiada.
4. Szczotkowanie. Nienawidzę szczotkowania. Nużące, męczące, nieprzyjemne, szorstkie, okropne, ale fajnie peelinguje i poprawia ukrwienie skóry. Mam nadzieję, że jej jędrność też. Ten zabieg jest świetną bazą do balsamowania. Mazidło lepiej się wchłania w wyszorowaną skórę, dzięki czemu nie jest już ona tak tłusta i nieprzyjemna po tym zabiegu.
5. Bicze wodne. Genialna sprawa. Znam kobietę po dużej utracie wagi, która dzięki działaniu wody ma skórę jak młody bóg. Niestety nie mam dostępu do takich udogodnień, dlatego jedyne co mogę zrobić, to polecać je innym (zdrowym!) osobom chcącym zadbać o swoje ciała.
Do napisania tego posta skłoniła mnie komentatorka, która zapytała o to w jaki sposób radzę sobie ze skórą po dużej utracie wagi. Wychodzę z założenia, że pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Są takie partie ciała, które potrzebują czasu na wzięcie się w garść. Balsamy, szczotki, bicze, masaże itd. mogą pomóc, ale nie należy nastawiać się na cuda, bo robienie z własnego ciała worka na kilkadziesiąt kilogramów tłuszczu, zawsze będzie miało negatywne skutki, nawet jeśli weźmiemy się w garść i zaczniemy o siebie dbać. Mam ten komfort, że moja skóra dość dobrze zniosła to, jak źle się z nią obchodziłam. Dbam o nią, ale i żałuję własnej głupoty oraz oszpecania się w imię jedzenia. Dobranoc!
Tak nie wyglądam, więc nie jest źle ;)