28.02.2014

"Nie pomasowałbym twojego tyłka nawet, gdyby miał wyjść z niego dżin"

Zmierzyłam sobie dzisiaj rano kilka obwodów ciała. 
Biust 106cm
Obwód na wysokości pępka 86cm
Biodra 119cm
Cóż za nieproporcjonalna figura. Dół ciała wygląda jak dolepiony. Gdybym żyła w innej epoce, to nie potrzebowałabym halki do ogromnego dołu sukni. Biodra podtrzymałyby wszystko jak półka. Przy okazji w fałdach materiału ukryłyby się wielkie uda i łydy, a ja byłabym szczęśliwa. Cóż, wracam na ziemię. Nie mam pojęcia co robić z dolną częścią ciała, by zmniejszyć jej objętość. Ćwiczę, dużo chodzę, łażę po schodach. I nic. No dobra, może nie do końca nic, w końcu w dupsku ubyło mi od września grubo ponad 20cm (tooo było COŚ, ponad 140!). W udach około 10cm. Wkurza mnie to, że jestem gruchą. Nie znaczy to jednak, że się zniechęcam. Dam radę, innego wyjścia nie mam. Po prostu złoszczę się, kiedy biorę centymetr do ręki. Mój przyjaciel zrobił mi kiedyś motywującą tapetę na pulpit. Muszę przyznać, że słodka buźka mamuśki Honey BoBo (czy jak to dziecko się zwie), skutecznie odstrasza od nadmiaru jedzenia. Tapeta spełnia swoje zadanie wyśmienicie, w chwilach słabości zerkam na nią ukradkiem, uśmiecham się i przestaję myśleć o jedzeniu. Oglądanie od czasu do czasu odmóżdżaczy takich jak ten serial na coś się jednak przydaje. Miłego dnia!



27.02.2014

Garść kwiatków z Onetu.pl

Uwielbiam czytać komentarze na Onecie. Wiem, normalnemu człowiekowi może się to wydawać chore, ale nic na to nie poradzę. Przeglądanie onetowych kwiatków jest dla mnie czynnością bardzo odprężającą.
Natrafiłam wczoraj na artykuł o wdzięcznym tytule: Fryzjer odprawił z kwitkiem otyłą klientkę. "Popsuje mi pani fotel".
Jest w nim mowa o fryzjerze, który nie życzył sobie, by przychodziła do niego otyła klientka. Mężczyzna bał się o stan foteli fryzjerskich, które nie są odporne na tak duże obciążenia. Co ja, otyła myślę na ten temat? Właściwie nie potrafię tego skomentować. Jestem rozdarta. Z jednej strony uważam, że jest to przejaw dyskryminacji, bo ludzie są różni. O ile większość otyłych osób wyhodowało sobie tłuszcz na własne życzenie, o tyle mogą wśród nich znajdować się biedne, zahukane jednostki, które faktycznie mają lub miały jakiś poważny problem zdrowotny, który przyczynił się do wzrostu masy ciała. No dobrze, to jedna strona medalu. Jak wygląda druga? Cieszę się, iż zwraca się uwagę na ogromny problem otyłości. Że są osoby, które potrafią głośno powiedzieć, że nadmiar kilogramów jest zły. Przyjmijmy, iż fryzjer miał gówniane fotele. Okey, mogło tak być, ale nikt nie zaprojektowałby mebli niedostosowanych do ogółu ludzi. Żadnej firmie nie opłacałoby się wypuszczenie do sklepu towaru, który nie nadawałby się do użytkowania dla większości klientów. I teraz zasadnicze pytanie. Czy wszystko powinno dostosowywać się do możliwości użytkowania przez osoby monstrualnie ciężkie i czy nie jest to ułatwianie otyłym maślanego, przepełnionego kilogramami życia? A może przydałoby się trochę tę jakość życia pogorszyć, aby do grubego człowieka doszło to, że jeśli na własne życzenie wybiera drogę otyłości, to jego egzystencja będzie automatycznie utrudniona? I znowu nie potrafię powiedzieć co jest słuszniejsze. Nic nie jest czarno-białe.

(wiocha.pl)

(newsweek.pl)

Poniżej wklejam trochę komentarzy. Onetowcy jak zwykle pojechali po bandzie. Ich opinie są zazwyczaj przejaskrawione i totalnie skrajne - w końcu anonimowość robi swoje. Mimo, że nie powinno to być opiniotwórcze, to jednak warto otrzeźwić się tymi przykrymi zazwyczaj słowami. Często zdarza się, że otyłość po prostu innym przeszkadza. Gruby człowiek może sobie z tego nie zdawać sprawy, bo przecież żyje między ludźmi, korzysta z tych samych gabinetów, sklepów, autobusów, tramwajów itd., co szczupli ludzie i uczy się nie zwracania uwagi na pewne istotne dla innych (nie dla niego) niedogodności. Kiedy byłam prawie 30kg cięższa niż teraz, jechałam z moim Motywatorem na wycieczkę autobusem. Zwrócił mi on uwagę, że jest mu po prostu niewygodnie. Gniotę go, on czuje się stłoczony, ma mało miejsca. Obraziłam się wtedy. Nie dochodziło do mnie to, że winna jestem ja i moje kilogramy, a nie wąskie fotele, czy jego widzimisię. Przecież miał on prawo do wygodnego siedzenia i własnego miejsca, na które nie wylewa się część mojego tłuszczu. On musiał godzić się na podróżowanie z nadmiarem mojego cielska, a ja przez własny egoizm i zaślepienie nie potrafiłam przyznać mu racji. Przesadza - pomyślałam. Dużo czasu musiało upłynąć, abym zrozumiała, że nie przesadzał on lecz ja. Że miał do mnie tyle szacunku, iż nie tylko pomyślał swoje, ale i powiedział. Każdy grubas powinien od czasu do czasu usłyszeć coś takiego. Może po czasie by zrozumiał. Pozdrawiam!



Tu ważyłam jakieś 106kg. Pikuś w porównaniu z tym jak wyglądałam mniej więcej rok temu. A przecież już na tym zdjęciu jestem bardzo gruba. Mogłam się ogarnąć, byłoby mi łatwiej, ale wolałam zachowywać się jak tucznik. Teraz muszę 
swoje odpokutować - i dobrze. W końcu to normalna kolej rzeczy.

25.02.2014

Co jem w pracy?

Wróciłam do swojego starego, dobrego rytmu. Ponad 10 godzin w pracy, wieczory w domu. Uf, tak ma być! Już gnuśniałam na chorobowym, jednak pomimo pozytywnego nastawienia i nowych sił witalnych muszę sobie ponarzekać. Nienawidzę przygotowywania tych pierdółeczek, pudełeczek, warzywek, obiadków. Szlag mnie od tego trafia, dlatego obiady gotuję sobie z góry na 2 - 3 dni. Dobrze, że mam możliwość odgrzewania jedzenia w pracy - obiad około godziny 18 (kiedy już jestem w domu), nie jest dobrym pomysłem. Na poniższej fotografii widoczne jest jedzenie, które porwałam z lodówki wychodząc z domu.


Cóż za kompozycja. Piękna niczym sztuka współczesna. Są słoiki, plastiki, kanapka. Pełen wypas. No dobrze, koniec z narzekaniem! 

Śniadanie (słoik po buraczkach i serek wiejski w woreczku):
- w słoiku znajduje się zupa warzywna z odpowiednią ilością ryżu (muszę ograniczać jedzenie chleba, stąd ten dziwny pomysł na śniadanie)
- posiłki powinnam uzupełniać odpowiednią porcją białka pochodzącego z produktów mlecznych, dlatego wmusiłam w siebie pół opakowania serka wiejskiego.
Nigdy więcej nie wpadnę na tak idiotyczny pomysł, żeby o 6.30 fundować sobie taką (nie)przyjemność. Nie ma to jak zwykła kromka z dodatkami.

II śniadanie:
- kromka 40g chleba razowego z szynką drobiową 30g i papryką. Uwielbiam paprykę.

Obiad (w plastikowym pudełeczku)
- 130g (waga surowego) mięska drobiowego marynowanego w maślance i ziołach
- 40g (waga suchego) ryżu z koperkiem
- buraczki firmy Orzech (uwielbiam je, a na dodatek mają bardzo dobry skład - polecam)

śniadanie (które i tak nie przebije tych obrzydliwych, owsianych 
racuchów, o których kiedyś pisałam)

Ponarzekałam, wylałam swoją żółć, frustrację i zacietrzewienie. Spakowałam porcyjki na jutro. Teraz siedzę zadowolona, uśmiecham się i widzę już same pozytywy. W pracy mogę jeść urozmaicone posiłki, nie ograniczając się do monotonnych kanapek (a niestety nie każdy ma tak dobrze). Polubiłam warzywa. Nie czuję się głodna (a za starych, grubszych czasów często odczuwałam uczucie ssania w żołądku). Waga spada, a ja czuję się coraz lepiej. Wczoraj wyszłam z domu w starych, zimowych butach na obcasach i nie bolały mnie nogi. Spodnie, którymi kiedyś chwaliłam się na blogu, że są już takie "małe" w porównaniu z tym co było, przelatują mi przez dupsko. Warto!

mocno nadżarty przeze mnie podwieczorek (już w domu), składający się z 40g chleba,
 mieszanki sałat, rzodkiewki, pomidora, papryki, tuńczyka w sosie własnym (30g) oraz
dressingu z jogurtu naturalnego wymieszanego z niewielką ilością kremu z gorczycy, 
kilku kropel cytryny, szczypty cukru oraz soli i pieprzu

warzywa obiadowe (nie z mrożonki), które przygotowywałam sobie dzisiaj 
na kolejne dwa dni do ryżu/kaszy i dodatków 
(np. mięska wołowego albo dwóch jajek)

buraczki na pyszny zakwas - zdjęcie dla Króliczka Doświadczalnego

21.02.2014

Coś dla głodomora

Jak widzę ułożenie mojego jedzenia na talerzu, to nie potrafię go nazwać inaczej, niż karma albo pasza. Biedne posiłki wyglądają tak, jakby pani z poczty potraktowała je swoimi delikatnymi dłońmi (mieliście kiedyś nieprzyjemność zniszczenia przesyłki przez panią z poczty, która zbyt mocno wali pieczątką?). No nic, korzystając z chorobowego, postanowiłam zrobić sobie zupę. O dziwo wyszła smaczna. I totalnie zdrowa, nie mająca w sobie żadnych sztucznych ulepszaczy.
Składniki:
2 puszki pomidorów (ja robiłam zupę z domowych, dużych przecierów)
marchewka
pół selera
3 cebule
2 ząbki czosnku
lubczyk
2 łyżki groszku konserwowego
sól
pieprz
Cebulkę przysmażyłam na łyżeczce oleju, wrzuciłam do pomidorów, dodałam trochę wody, wsypałam marchewkowe talarki oraz seler pokrojony w drobniutką kostkę i gotowałam całość przez ponad 2 godziny na bardzo wolnym ogniu. Pod koniec dodałam sól, pieprz, lubczyk, groszki i wcisnęłam czosnek. Zupa genialnie zapycha (a dzisiaj jestem bardzo głodna).


A to mój typowy obiad. 40g ryżu (waga suchego), 2 jajka, resztka buraczków ze słoika (uwielbiam buraczki firmy Orzech), papryka. Nie wygląda zachęcająco, ale da się zjeść. Jest tego jak dla mnie za dużo, ale skoro mam się trzymać proporcji diety, to nie zmniejszam ilości. Trudno, najwyżej żołądek się rozciągnie.


Jak dobrze, że nadchodzi wiosna. Nienawidzę zimy, po prostu jej nie cierpię. Ach, chciałabym dożyć czasów, gdzie mogłabym w Polce uprawiać palmy. Nie musiałabym wtedy jeździć po zdjęcia z tymi zacnymi drzewami na południe, leżałabym sobie na hamaku w prywatnych tropikach i byłabym wachlowana przez stado opalonych, nasmarowanych olejkami mężczyzn. Cóż, chyba czas zejść na ziemię. Dobrze, że znalazłam w ogrodzie przebiśniegi, przynoszą one nadzieję, że wkrótce znów będzie pięknie i zielono. Dobranoc!

20.02.2014

W czym gruba de wygląda naprawdę źle?

Jakiś czas temu przewertowałam Allegro w poszukiwaniu spódnicy idealnej na wieczorne wyjście. Znalazłam! Ależ mi się ona podobała! Nie zważając na przestrogi siostry (nie kupuj jej, źle będziesz w niej wyglądać, to fason dla szczupłych kobiet), zamówiłam i czekałam z niecierpliwością na to cudo. W zakutej głowie świdrowały mi myśli o tym jak dobrze będę w tym ubraniu wyglądać oraz jak doskonale się poczuję, kiedy siostrze na mój widok skoczy "gul" z wrażenia. Niespecjalnie interesowałam się faktem, że różnica między moją talią a biodrami przekracza 30cm. W końcu kto by się tym przejmował? No tak, mądry człowiek wziąłby to pod uwagę, ja należę jednak do tych bezmyślnych, w gorącej wodzie kąpanych istot, którym myśleć się po prostu nie chce. Spódnica na aukcji wyglądała tak:

zdjęcie z Allegro, karla227

Lustro, siostra i znajomość moich wymiarów nie przekonały mnie do tego, by zrezygnować z zakupu. Spódnica była śliczna i koniec. Bez dyskusji.


Tragedia. Wyglądam w niej gorzej, niż źle. Do spódnicy absolutnie nie mogę się przyczepić. Znakomicie odszyta, wymiary się zgadzają, wszystko w porządku. Tylko modelka do wymiany. Nie wiem, może inne grube osoby patrzą na siebie bardziej krytycznie, niestety ja cały czas nie zdaję sobie sprawy z tego, że jestem aż TAK gruba. Musiałabym ciągle stać przy lustrze, by pamiętać o tym, że to co dobre jest dla szczupłych, niekoniecznie będzie dla mnie właściwe. To jest totalne zaślepienie, którego nie potrafię zwalczyć. Mam świadomość tego, że jestem otyła, że wyglądam okropnie, patrzę w lustro i przecież widzę to, a mimo wszystko w głowie obraz mojej osoby plasuje się zupełnie inaczej. Najlepsza motywacja, czyli znane wszystkim otyłym słowa: SPÓJRZ W LUSTRO u mnie nie niczego nie zmieniają. Oczy widzą jedno, głowa drugie. Na szczęście jest jeszcze świadomość ciążących kilogramów, przyszłych problemów zdrowotnych oraz tego, że inni patrzą na mnie przez pryzmat otyłości. Grubemu człowiekowi bardzo potrzebne są zaufane osoby, które mówią jak jest i nie przekłamują rzeczywistości. Nie powiedzą: jesteś większa, ale to nic nie zmienia, a stwierdzą, że jest źle, że wygląda się grubo, że jest to niebezpieczne, brzydkie, że otyłość to choroba, którą trzeba leczyć. Szczerość to podstawa. 

A teraz z innej beczki. Znalazłam na stronie Kuchnia w wersji light przepis na korzenne placuszki owsiane z jabłkami. Jeżeli ktoś zrobił je zgodnie z instrukcją, to na pewno smakują one obłędnie. Niestety ja przepis zmodyfikowałam do swoich potrzeb. Zblendowałam pół szklanki płatków owsianych, dodałam jedno jajko, odrobinę rozpuszczonych wcześniej droższy, jedną rozkruszoną tabletkę słodziku i trochę wody. Usmażyłam masę na łyżeczce oleju z pestek winogron, na placuszkach położyłam plasterki jabłka. Z mojej porcji wyszło 5 racuchów. Wyglądały ładnie, miałam ochotę je zjeść. Odechciało mi się po pierwszym ugryzieniu. Dawno już nie jadłam czegoś tak paskudnego. Gorzkawe, niesłodkie, twarde, ohydne placki. Zjadłam trzy, więcej nie dałam rady. Ich jedyną zaletą było to, że można się nimi porządnie zapchać. Po prostu wstrętne. Po doświadczeniach z placuszkami, uznałam, że wolę jednak moją starą, dobrą rutynę. Miłego dnia!



19.02.2014

Pierdoły takie

Ostatnio rozmawiałam ze swoim przyjacielem o tolerancji. Oczywiście nie doszliśmy do konsensusu, bo jak tu uzyskać rozejm między psychologiem, a babonem nie tolerującym niczego? Nawet swojego biednego, wielkiego siedzenia? Przyjaciel stwierdził, że  jego zdaniem istnieje większe przyzwolenie społeczne dla grubych kobiet, natomiast mężczyźni są pod tym względem absolutnie pokrzywdzeni. Jest im trudniej znaleźć miłość, pracę, zapracować sobie na szacunek innych itd., itd. (dalej nie słuchałam, tylko poszukałam czekolady by go nią zatkać). Jak to wygląda z mojej perspektywy?
Okiem płci pięknej (no, dyskusyjne, w końcu Alan Rickman jest dla mnie zdecydowanie ładniejszy, niż Angela Merkel). O ile mężczyzna może chodzić dumnie z wystającym brzuchem, głosząc wszem i wobec, że każdy ptaszek, musi mieć daszek, to kobieta zgodnie z aktualnymi trendami dotyczącymi sylwetki, może poszukać sobie za to obciskających antygwałtów na tyłek, pasa na brzuch, gorsetu, czy nylonowych gaci na uda. Przecież zacnej opony na wierzch nie wywali. Co odważniejsze niewiasty szczycą się poglądami: zimą daję ciepło, a latem cień. Sęk w tym, że takie wyzwolone maksymy wyznają zazwyczaj feedersi i grube kobiety (nie puszyste, puszyste są zwierzątka). Szczupli ludzie nie podzielają zazwyczaj takich poglądów. Sama zawsze starałam się (i staram) nie pokazywać innym swoich słabości oraz kompleksów wynikających z mojej tuszy. Rzadko spotykały mnie jakieś przykrości, a jeśli już, to urocze, bezpośrednie docinki słyszałam ze strony jakiegoś nieopierzonego podlotka, nigdy kobiet. Płeć piękna jest pod tym względem bardzo dyskretna. Kiedyś udało mi się podsłuchać przypadkiem rozmowę kilku wyzwolonych, feministycznych lesbijek z mojego roku, które zjechały mnie aż miło. Ich dyskusja nie była merytoryczna, a totalnie żenująca, wkraczająca na taki poziom, że nie miałabym ochoty jej nikomu przytaczać. Przez kontakty z takimi ludźmi, uważam, że bardziej otwarte są osoby nie emanujące nadmierną tolerancją i wyzwoleniem. Nie zastanawiam się nad tym, ile takich dyskusji mnie ominęło, wolę być nastawiona pozytywnie i mniej wiedzieć, niż zadręczać się bolesnymi słowami. Podział na otyłe kobiety i otyłych mężczyzn, plasuje się u mnie tak:
Kobiety - zazwyczaj dobre koleżanki, nie uważane za konkurencję, można się pośmiać za ich plecami.
Mężczyźni - słodkie misie, mogliby schudnąć dla zdrowia, ale nie jest źle, w końcu dobry ptaszek musi mieć daszek.
Poglądy trochę przerysowane, nie pasujące idealnie do wszystkich przypadków, ale trafne, jeśli chodzi o znany mi ogół. No, wystarczy tego marudzenia. To był pewien zbiór moich luźnych obserwacji. Zapewne gdybym się nad tym dobrze zastanowiła, to wątków byłoby o wiele więcej. Tylko po co? Lepiej iść poćwiczyć, wetrzeć w siebie balsam lub zjeść coś zdrowego. W końcu miło byłoby schudnąć i być konkurencją dla innych oraz piękną dla siebie samej.
PS. Wcale nie uważam, że zwracanie uwagi grubym osobom na ich problem jest złe - wręcz przeciwnie, powinno się to zauważać i reagować, z tym że prosto w oczy, a nie za plecami, bo co to zmieni? 

zdjęcie od znajomej, nie znam źródła :)

Moje ostatnie śniadania (do serka wiejskiego z pomidorami był jeszcze chlebek razowy).



A to ja w płaszczyku, którego jeszcze pół roku temu nie byłam w stanie zapiąć, bo nie stykał się na moim brzuchu. (znowu burdel w domu, nie nauczę się sprzątać)


17.02.2014

Dzień dla siebie!

Co za luksus! Wspaniałe, fantastyczne uczucie. Cholera, mam dzień dla siebie! Upiększam się, medytuję, masuję, balsamuję... Robię co dusza zapragnie (i na co pozwala mi choróbsko). Dzień rozpoczęłam od wyprodukowania sobie mydełka (na bazie Białego Jelenia) z dodatkiem kawy, imbiru, kakao, wanilii, oleju z pestek winogron (bo nie ma intensywnego zapachu), olejku arganowego, olejku lawendowego i soli. Z rozmachem, a co tam! Zafascynowana mydlarstwem gotowałam, mieszałam, dodawałam składniki, wąchałam aż w końcu osiągnęłam to!
Pachnącą ciasteczkiem kupę.
Z braku laku przełożyłam tę kloaczną masę do foremki, uklepałam, powąchałam i przyozdobiłam anyżem. Tak - liczyłam na to, że mydełko przypominające gówno, stanie się chociaż gównem artysty
(o tym można poczytać tu: gówno artysty). Niestety nie osiągnęłam zamierzonego efektu i w rezultacie mydło wygląda tylko bardziej komicznie. Bo kto normalny ozdabia kupę? Na szczęście moja siostra, widząc to schnące cudo zapytała: JESZ CIASTO?!
- Nie, to nie ciasto, to ujędrniające mydełko.
Łaskawie przemilczała temat.

 

A oto kolejny mój eksperyment. Swego czasu naczytałam się o peelingu głowy. Rzecz dla mnie absolutnie abstrakcyjna. A skoro tak, to musiałam przekonać się na własnej skórze jak to cudo działa. Oczywiście żal mi pieniędzy na jakieś specjalistyczne peelingi do głowy, czy szampony - postanowiłam wziąć sprawę we własne ręce i wyprodukować co? - jajco, a dokładniej żółtko. Z cukrem, chilli i odżywką. Ilość cukru była zatrważająca, a kiedy wmasowałam tę lepką masę w skórę głowy, to przeraziłam się. Na głowie miałam autentyczny hełm ze sklejonych, paskudnych włosów, które mogłam dowolnie formować palcami. No nic, stwierdziłam, jakoś to zmyję. I stała się rzecz niesłychana. Skóra była cudownie odświeżona, zniknęły śladowe ilości łupieżu, który mnie tak irytował, włosy były miękkie, przyjemne, niesplątane. Cud, miód i orzeszki. Polecam każdemu takie spa dla głowy.


Uszczęśliwiona dzisiejszym dniem, umaziałam sobie błyszczykiem usta, zrobiłam pamiątkową fotografię i wskoczyłam do łóżka. Miłego dnia!


16.02.2014

Uf, chudnę

Centymetry idą w dół, a ja mam coraz większą motywację do tego, by dbać o siebie. Choroba jeszcze nie minęła, płuca strasznie mnie bolą, a ja chciałabym już ćwiczyć! Jutro rano zrobię sobie mleczno - solną kąpiel, nasmaruję się balsamami i odżywię włosy. A co! Czasem niewiele trzeba do szczęścia!



Moja dzisiejsza kolacja:
40g pieczywa (niestety skończył mi się chleb razowy)
pół opakowania serka wiejskiego light zmieszanego z sałatą, papryką, rzodkiewką, koperkiem
trochę pomidora

15.02.2014

Dwucyfrowa waga

Szok i niedowierzanie. Po latach bycia trzycyfrowym babonem, nadszedł wreszcie ten piękny dzień, gdzie waga pokazała liczbę 99,8kg. Teraz jestem dwucyfrowym babonem! Fakt, ubytek wagi w tym tygodniu (2,2kg) to przegięcie, ale pewnie jest to spowodowane lekami, które zażywam i dolegliwościami żołądkowymi z nimi związanymi. Nieważne! Cieszy mnie to, że coś za czym tęskniłam tyle czasu, stało się jak najbardziej realne. Ok, pochwaliłam się, teraz muszę sobie pomarudzić. Tyle czasu marzyłam jak idiotka i nic z tym nie robiłam. To jest dopiero szczyt odmóżdżenia. Ja nie wiem jak to możliwe, że żarcie było dla mnie priorytetem. Że nie potrafiłam przeżyć bez słodyczy. Że jak ktoś zabierał mnie do restauracji to cieszyłam się jak głupia, bo można było żreć. Co tam, że nie mieściłam się na siedzeniu w autobusie. Nie ważne, że przejście kilku kilometrów było dla mnie katorgą, w końcu zawsze mogłam się pocieszyć jedzeniem. Obrzydliwość.

jajco.pl

No, dobra, dobra, byłam gruba, schudłam, jestem gruba, będę dalej chudnąć. I co z tego? Ano buty! Moja miłość.
Kiedy byłam o dobrych kilkadziesiąt kg lżejsza, to chodzenie na wysokich obcasach było dla mnie normalnością. Ba, nie pomyślałabym o kupnie płaskich, zimowych butów. A jak było w czasach, kiedy mogłam zgłosić się jako wieloryb do Greenpeace i prosić o azyl? Jeszcze do niedawna spacerowanie na wyższych obcasach  było ostatecznością - straszliwym wysiłkiem, któremu ciężko było mi podołać nawet na weselach. Matko, jak kiedyś bolały mnie śródstopia, palce czy pięty, kiedy musiałam spacerować lub stać w wysokich butach. Straszliwie. Puchły mi stopy, miałam zakrwawione palce, odparzała mi się skóra. Nie pomagało pudrowanie butów talkiem, naklejanie plasterków, ubieranie stopek, skarpet, wkładanie żelowych wkładek, czy opukiwanie butów młoteczkiem. Jak jest teraz? Jest mi łatwiej niż ponad 20kg temu, kiedy byłam większym monstrualnym klocem (teraz jestem mniejszym m.k), ale wciąż nie jest to to samo co kiedyś. Staram się wdrażać, przyzwyczajać na nowo, chodzić w wyższych butach po domu. Jest mi autentycznie wstyd, bo jestem kobietą i powinnam umieć to podkreślić. Mam nadzieję, że za 10kg, będę czuła się już na tyle pewnie, by znowu śmigać w ślicznych bucikach. Teraz też nie noszę brzydkich człapów (na szczęście do tego etapu pogoni za wygodnictwem nie dotarłam), ale nie jest to to, co kiedyś. Moja kolekcja czeka. Wiem, że się doczeka.

groszki.pl

14.02.2014

Byle do przodu

Dzisiaj obchodzę święto - od 21 styczna do dzisiaj schudłam 2,6kg. Dla osoby postronnej to nic, a dla mnie wielkie osiągnięcie, bo udało mi się przetrwać zastój. Jak tylko pozbędę się parszywego choróbska, to będę ćwiczyć aż miło. Na na razie pozostało mi trenowanie palców u rąk na klawiaturze i chrupanie odrętwiałą szyją (cholera, czemu chrupanie sprawia mi taką przyjemność?!). Jestem już po wodzie z cytryną, dawce lekarstw, śniadaniu... Cóż za aktywny początek dnia! Dlaczego piję rano wodę z cytryną? Nawilżam sobie nabłonki. Brzmi śmiesznie, wiem, ale skoro mam postępować zgodnie z nową dietą, to dostosowałam się i wypiłam szklankę wody w temperaturze mojego ciała z kilkoma kropelkami kwaśnego owocu. Ważne, by woda miała temperaturę około trzydziestu sześciu stopni Celsjusza, po to by nie przyczyniła się do szoku termicznego dla cieplutkiego żołądka. Po co? W środę jeszcze pamiętałam po co, teraz w głowie została mi już tylko informacja o tych nabłonkach, które mam sobie nawilżyć i o tym, że szok termiczny będzie spowalniał procesy służące przyspieszeniu mojego metabolizmu (no, coś takiego, nie będę już więcej tłumaczyć i kompromitować się swoją niewiedzą).  
Dzisiejsze śniadanie:
pół serka wiejskiego light 
40g pieczywa (zrobiłam sobie tosty)
trochę: papryki, pomidorka, rukoli


Gdyby kózka nie skakała...

...To zapalenia płuc by nie miała. Leżę uziemiona i nieszczęśliwa, nie "wyleżałam" zapalenia oskrzeli i teraz mam za swoje. Byłam wczoraj u pani dietetyczki. W sposób merytoryczny wytłumaczyła mi dlaczego w pewnych kwestiach popełniam błędy i co powinnam zrobić, by poprawić swój metabolizm. Pani doktor wyjaśniała mi (laikowi) jak działają poszczególne procesy zachodzące w organizmie i co spowodowało moją spowolnioną utratę kilogramów. Przede wszystkim jadłam za dużo mięsa - konkretnie zakwaszałam swój organizm, przez co pojawił się zastój w chudnięciu. Mogłam się doprowadzić do okropnej grzybicy. Teraz mam jeść dwie porcje mięsa dziennie, a trzy nabiału, który przywróci mi równowagę zasadową. W ciągu dnia powinnam spożyć co najmniej 5 porcji warzyw, mogę robić sobie zupy warzywne, sałatki, podgryzać marchewkę. Oprócz tego chleb razowy, kasza, ryż. Będzie dobrze, zastosuję się do nowej diety (która niewiele różni się od mojej poprzedniej - poprawione zostały szczegóły, które okazały się istotne dla mojego organizmu). Zobaczę co będzie za 5 tygodni przy kontroli. Jestem pod wrażeniem profesjonalizmu pani dietetyk. Wizyta trwała ponad godzinę, a ja wyszłam z niej podbudowana i pełna wiary w to, że będzie dobrze. Pozdrawiam! 


Paskudne zdjęcie, wiem, przepraszam, moja komórka fatalnie sprawdza się w roli aparatu.
Przepis na obiadową sałatkę:
rukola
pół pomidora
rzodkiewka
1/5 papryki
40g kaszy (waga postaci suchej) - teraz na nowej diecie moja ilość kaszy się zwiększyła
110g piersi z kurczaka (waga surowego mięsa)
Sos:
łyżeczka jogurtu naturalnego
kropla papryki z tubki (taka węgierska, nie pamiętam jak się nazywa)
musztarda francuska (koniuszek łyżeczki)
kilka kropel soku z cytryny
sól
pieprz


A powyżej kompocik z jednego jabłka i soku z cytryny. Wszystko bez cukru, wystarcza mi słodycz owocu. Super alternatywa dla wody mineralnej za którą nie przepadam. Raz na kilka dni robię sobie takie cudo i delektuję się owocowym smakiem. Polecam.

9.02.2014

Łóżko jest nudne

Nudzę się i nudzę w tym nieszczęsnym łożu, pielęgnuję chorobę, patrzę na blogi, fora, filmy, robię w Internecie co dusza zapragnie. I co? I zamieniłam się w trolla. Człowiek poświęcający zbyt wiele czasu wirtualnemu życiu szybko staje się internetowym Chuckiem Norrisem, pragnącym dać kopa z półobrotu każdemu wrogowi, który napatoczy się na jego drodze. Tak też i uczyniłam ja na moim ulubionym wykopie, gdzie zamieszczony był ten filmik:


Oto mój popis chamstwa, ale i totalna ignorancja drugiej strony sporu. (jestem popielatym kwadratem)

Skończyły się argumenty, to pojawiła się odpowiedź: nawet tego bełkotu nie czytałem

Nie bronię otyłości, nie akceptuję wmawiania, że sadło jest piękne, zdrowe, wspaniałe, ale jak widzę w sieci takiego *** to po prostu muszę reagować, nawet wtedy, kiedy sama staję się przy okazji prostakiem.

Coś z innej beczki. Stara, kiedyś ciasna spódnica, zestawiona z moim najnowszym nabytkiem. Aż chce się chudnąć. Na ostatniej fotografii ja dzisiaj, ubrana w tę nieszczęsną pamiątkę otyłości olbrzymiej. Przepraszam za brudną podłogę, kiedyś to posprzątam;)


Optymistyczna wersja mojego Motywatora (który dzisiaj mnie pochwalił):


Niedziela

Niedziela. Dzisiaj jest jedyny taki dzień, kiedy mogę posiedzieć sobie w łóżku i pieścić się z ostrym zapaleniem oskrzeli, którego nie mam czasu wygrzać pod kołdrą. Ostatnio miałam okazję obejrzeć kawałek programu Dzień Dobry TVN. Trafiłam tam na Katarzynę Bosacką, która wypowiadała się na temat zdrowego żywienia. Mówiła ona, że cykl trawienia (zakładając, że je się mało, a często) trwa średnio 3 godziny. Jeżeli zaburzymy ten proces i zjemy coś w ciągu tych magicznych trzech godzin, to przerwiemy cykl, a trawienie będzie musiało rozpocząć się od nowa. Musiałam wtedy przerwać oglądanie programu i nie dosłyszałam dlaczego tak się dzieje. Szukając informacji w Internecie, natrafiłam na taki wpis (http://vitalia.pl):

Miałam przyjemność zapoznać się z książką " Kasia Bosacka cudnie chudnie. Żegnaj pulpecie " i powiem Wam, całkiem ciekawa pozycja! Najbardziej zaintrygował mnie fragment o podjadaniu - dlaczego może zniweczyć nasze wysiłki w odchudzaniu. Otóż, według przedstawionych informacji trawienie trwa dokładnie 3 godziny. Najpierw trawimy węglowodany, potem białka, a na końcu tłuszcze. Jeżeli w ciągu tych 3 godzin dostarczymy organizmowi pokarm, proces trawienia zaczyna się od nowa i nie dochodzi do trawienia tłuszczy! Wreszcie jakieś logiczne wytłumaczenie
Spodobał mi się również pomysł, choć sama go nie zastosuję raczej, na stosowanie trójdzielnych pojemników na posiłki.

LINK DO POSTU

Choć od lat zmagam się z dietetykami, dietami etc., to nigdy o czymś takim nie słyszałam. Koniecznie zapytam o to trawienie panią doktor, do której wybieram się w przyszłym tygodniu.

Z cosobotniego ważenia wynikło, że schudłam 600g w ciągu tygodnia, ostatnio moje tempo odchudzania zwolniło, maleję średnio pół kilograma tygodniowo. Jestem zadowolona, najważniejsze, że waga nie idzie w górę. Dzisiaj rano postanowiłam sprawdzić, czy nie przybyło mnie od wczoraj (rzuciłam się na domowe pączki jak rasowy brojler na paszę) i jakież było moje zdziwienie, kiedy od soboty ubyło mnie dodatkowo 1,1kg. Jestem do tego neutralnie nastawiona, zapewne to wahania wody w organizmie po okresie, natomiast muszę monitorować czy obecna (całkiem przyjemna) waga zostanie na swoim miejscu, czy wzrośnie. Bilans zakończony, wracam do gnicia w rozrzuconej pościeli i przeglądania Internetu z tępą miną, brakiem mądrych przemyśleń i dupskiem w piżamie. Miłej niedzieli!

PS. Zrobiłam miesiąc temu porównanie swoich sylwetek typu kiedyś i dziś. Zdjęcie jest już nieaktualne, wyglądam lepiej, niż po prawej stronie, ale różnica i tak jest dla mnie widoczna. Ja w "wyjściowym" stroju, kontra ja w gaciach od dresu z kilkunastokilogramową utratą kilogramów. Mój wniosek? Ja pierdolę. Tyle.



4.02.2014

Czy rozumiem osoby, którym nie powiodło się z odchudzaniem?

Zdecydowanie tak! Sama jestem takim człowiekiem. Było tak dobrze i co? Wybrałam powrót do otyłości. Potem latami pielęgnowałam swój tłuszczyk od czasu do czasu decydując się na idiotyczne diety, które spowalniały mój metabolizm i sprawiały, że jeszcze szybciej tyłam. Cholera gdzie te czasy, kiedy ważąc 80kg, uważałam się za spaślaka? Trzeba być idiotą, żeby do tego stopnia nie szanować własnego zdrowia i ciała. Natura i geny obdarzyły mnie urodą, przez co nigdy nie miałam problemów ze znajdywaniem sobie mężczyzn, nawet będąc osobą otyłą. I co z tego? Nie lepiej być pięknym człowiekiem, niż grubą z ładną buzią? Wiadomo, liczy się wnętrze, ale po co robić z siebie dobrowolnie paszteta? Hm, wróć - za bardzo odbiegłam od tematu.
Powrót do otyłości po doprowadzeniu się do formy, świadczy o braku miłości do siebie, o zniechęceniu, znudzeniu tymi godzinami, ograniczeniami, liczonymi porcjami jedzenia, czasem to po prostu zwykła samotność... Człowiek chciały sobie usiąść, nażreć się, iść spać i niczym się nie przejmować. W sumie całkiem zdrowe podejście o ile taki wyskok zdarzy się raz na kilka miesięcy. Po wszystkim zapomina się o sprawie i wraca do normalności, czyli zdrowego stylu życia. Niestety wiem z autopsji, że jeśli grubas lub eksgrubas zacznie się tak pocieszać, to na jednej uczcie się prawdopodobnie nie skończy. Przecież zeżarłam wczoraj za dużo i co? Nic się nie stało, brzuch nie urósł, na rękach nie pojawiły się buły, dupa nie wyszła ze spodni. Dobrze jest. Mmmm, jakie dobre kremówki, jak zjem trochę, to nic mi nie będzie, jutro to sobie odćwiczę. Pojutrze jest to samo, tylko człowiek po prostu zapomina o ćwiczeniach, powoli przestaje mówić: od jutra koniec. Je, je, je, aż w końcu budzi się otoczony przez kilkadziesiąt, albo kilkaset kostek smalcu, których nijak nie da się oderwać od własnego ciała. I wtedy zaczyna się zastanawiać... Za późno.

Ten tekst dedykuję sobie, absolutnemu głupcowi, który obudził się za późno. Obym była w stanie przeczytać go i zrozumieć, kiedy rozum odmówi mi posłuszeństwa na rzecz zaspokajania kubków smakowych.

Licząc, że kostka smalcu ma 200g, to pozostało mi 200 takich kostek do zrzucenia. Miłego wieczoru!

Wyborowy!

Ja kiedyś. Lubiłam siebie.

2.02.2014

Podwieczorek

Muszę zacząć uprawiać rzeżuchę. Uwielbiam ją w sałatkach. Niestety będąc w sklepie, nigdy nie pamiętam o kupnie nasionek. Przydałaby mi się taka genialna, witaminowa bomba do sałatek. Poniżej prezentuję przepis na mój pozornie zdrowy podwieczorek. Dlaczego pozornie? Nie ufam importowanym, albo uprawianym w szklarniach na wełnie szklanej warzywom. Z drugiej strony, lepszy rydz, niż nic i jakieś "świeże" warzywa oprócz mrożonek jeść trzeba. Poniżej prezentuję mój dzisiejszy podwieczorek.
Składniki:
3 listki sałaty
niewielka ilość posiekanej cebulki
kilka kawałków pomidora
łyżeczka kukurydzy z puszki
łyżeczka selera konserwowego
pół jajka
sos (2 łyżeczki jogurtu naturalnego, odrobina musztardy francuskiej i kremu z gorczycy, pieprz)
sałatkę przegryzałam połówką bułeczki


Ostatnio pewna moja znajoma stwierdziła, że moja dieta jest zła. Zapytałam: dlaczego (licząc przy okazji na jakieś merytoryczne wskazówki i uwagi) - bo jesz chleb, ziemniaki, kaszę itd. Czemu mam tego nie jeść? Węglowodanów się nie je.
I dyskusja się skończyła.
Miłego wieczoru!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...